poniedziałek, 3 listopada 2014

Babia Góra - kolejny wschód słońca

     Czasem człowiek miewa taką nieodpartą chęć wyrwania się gdzieś z domu, od miejskiego zgiełku, pracy i hałasu. Przybiera ona różne postacie i w różne miejsca wtedy nas ciągnie. Ci, którzy lubią podeptać trochę po górkach zwykle odczuwają chuć odwiedzenia jakiegoś szczytu, doliny, czy po prostu pokręcenia się w nieco górzystej okolicy. Takie coś i mnie ostatnio dopadło, taki zew natury. W trakcie "planowania" okazuje się że nikt nie jest na tyle czasowy żeby się wybrać, zresztą wcale się nie dziwię bo decyzja o wyjeździe podjęta została raptem dzień wcześniej. Blokują mnie trochę koszty żeby jechać samotnie więc staje na tym że jadę tam gdzie znajdę jakiś wypad z któregoś z górskich forów. W ten sposób trafiła się okazja na kolejny wschód słońca na Babiej Górze (poprzednim można poczytać np tutaj.)

     Umawiamy się w Sosnowcu, na jednej ze stacji benzynowych równo o północy. Ekipa, zaprawiona w bojach, ze mną w składzie liczy trzy osoby. Każdy z nas był już na szczycie po kilka razy i każdy z dużą ochotą wejdzie po raz kolejny, tym bardziej że prognoza pogody na ten dzień (właściwie noc) jest jak rzadko kiedy wyśmienita. Wiadomo że będzie zimno i należy spodziewać się śniegu. Rano zapowiadane są mgły, te jednak nie powinny zbytnio namieszać z widocznością. więc wszyscy jesteśmy w dobrych humorach. Droga mija nam na różnych, zwykle górskich opowieściach. Na parkingu jesteśmy chwilkę po drugiej w nocy, a wschód planowo nastąpić powinien ok 6:20. Mamy więc cztery godziny by dostać się na szczyt, który tym razem zdobędziemy następującą trasą:

Markowa (718 m n.p.m.)- Schronisko PTTK Markowe Szczawiny (1180 m n.p.m.) - Przełęcz Brona (1408 m n.p.m.) - Babia Góra (1725 m n.p.m.)

      Taki przebieg trasy to około trzy godziny wchodzenia normalnym tempem. Nasze jest nieco szybsze więc docierając do schroniska postanawiamy w nim nieco poczekać. Siedząc w kuchni turystycznej uzmysławiamy sobie że właśnie powinniśmy przestawić zegarki na czas zimowy i w ten sposób dostajemy godzinę gratis do naszej wycieczki. Pobyt w schronisku nieco więc przeciągamy by na szczycie zjawić się kilkanaście minut po piątej, akurat powoli rozpoczyna się spektakl wschodzącego słońca.




















     Było tak jak miało być, zimno i wietrznie jak zawsze, za to widoki zapierały dech w piersiach. Morze mgieł i okoliczne wzniesienia wyłaniające się niczym wyspy z ich objęć to esencja tego, po co wchodzi się na tą górę. Wspaniały widok na zaśnieżone Tatry i cudowne światło wschodzącego słońca sprawiają, że nie chce się szczytu opuszczać, maksymalnie przeciągając decyzję o zejściu. Zdjęcia nie w pełni oddają wszystko co wtedy widać.
     Na szczycie spędziliśmy około półtorej godziny, w końcu przyszła pora zejścia. W naszym wypadku dość szybkiego, z kilkoma niespodziewanymi poślizgnięciami, bo jednak miejscami jest trochę śniegu i lodu. Osobiście wolę schodzić w stronę Krowiarek, bo wtedy przez długi czas można obserwować budzące się właśnie niebo, ale akurat dzisiaj auto stoi w Markowych i tam musimy się dostać. Po drodze krótka przerwa w schronisku i można wracać do domu. Wygląda na to że będziemy przed jedenastą, więc może jeszcze gdzieś się uda dzisiaj pojechać, tym razem z ekipą drużynową.

Kamil i Michał - dzięki za wypad.

Linki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz