czwartek, 31 grudnia 2015

Tatry - Kozi Wierch zimą

     W ostatnich dniach w następstwie kilku śmiertelnych wypadków w Tatrach, przez media stale przewija się temat bezpieczeństwa w górach. Dużo mówi się o odpowiednim wyposażeniu, o rozsądku, o doświadczeniu, a wiele osób podważa nawet zasadność chodzenia zimą po górach. Zwykle najwięcej w temacie do powiedzenia mają ci którzy z zimową turystyką niewiele mają wspólnego, ludzie w miarę z nią obeznani pokuszą się natomiast o refleksje nie oceniając zbytnio poczynań innych.
     Osobiście nawet nie krytykuję osób nie potrafiących sobie poradzić z asfaltowym powrotem spod Morskiego Oka. Zakładam że nie było to ich lenistwo, a realna obawa i lęk przed nieznanym. Wszak nie wszyscy góry w odsłonie zimowej znają. Zupełnie inaczej wyglądają one w telewizji, zupełnie inaczej z Krupówek, a zupełnie inaczej z przygotowanej narciarskiej trasy zjazdowej. Nawet tak "bogate" doświadczenie w żaden sposób nie przekłada się na zimową turystykę pieszą.
     O to właśnie doświadczenie często się problem rozbija, skąd je wziąć i jak zdobyć. Nie ma na to innej rady jak po prostu w te góry jeździć. O ile niezbędny do tego sprzęt można pożyczyć od znajomych, wypożyczyć  gdzieś na miejscu czy też kupić, to doświadczenie trzeba zdobyć samemu. Fajnie gdy mamy przy sobie kogoś kto ma już coś do powiedzenia i mamy się od kogo uczyć, ale co zrobić gdy takiej osoby nie ma?
    Nie załamywać się. Tu potrzeba po prostu zdecydowanie więcej rozsądku i nie powinno być źle. Sam przez tą drogę przechodzę i wiem jak to wygląda. Niejednokrotnie spotykałem się, co zresztą i teraz się zdarza, z popukiwaniem w głowę na samą myśl o zimowym wyjściu w góry. O ile Beskidy jeszcze jakoś uchodzą to już Babia Góra wielu wydaje się zbyt groźna, a Tatry to jakieś herezje. Co zatem doradzę?
     Zacznijcie od gór niższych, takich gdzie nie występuje zagrożenie lawinowe. W takich warunkach raczej nie nauczymy się chodzenia w rakach czy używania czekana (oczywiście podstawy można złapać) ale nauczymy się siebie. Sprawdzimy swoje możliwości i ograniczenia. Dowiemy się wiele o swojej odporności na zimno, poznamy swą kondycję, zobaczymy czym jest krótki dzień i jak z naszą orientacją przy zasypanym szlaku. Sprawdzimy czy nasze ubrania nadają się na kilkugodzinne wędrówki w śniegu i docenimy gorącą herbatę w termosie. Złapiemy całkiem wiele niezwykle potrzebnych podstaw do czegoś więcej.
     Po takim przygotowaniu nie ma już właściwie przeciwwskazań by udać się w poważniejszy teren. Zdobywanie Orlej Perci czy Rysów jeszcze sobie odpuśćcie, ale na Tatry Zachodnie czy Czerwone Wierchy można już się udać. Fajnie by było gdyby przed planowaną wycieczką znać przebieg szlaku z letniej wędrówki. Nie zaszkodzi też zapoznanie się z tematem teoretycznie. Z pewnością znajdziecie gdzieś w necie jakieś relacje, zdjęcia czy też filmiki pokrywające się z waszymi celami. To wiele ułatwia, przynajmniej w kwestii świadomości na co się porywamy. By lepiej zobrazować możliwe zagrożenia podsyłam znajomym pewną relację, świetnie nadającą się do zobrazowania co może się w trakcie takiego wypadu wydarzyć, naprawdę robi wrażenie i daje do myślenia.

"Emocje już nieco opadły, fotelowi krzykacze co mieli w swych móżdżkach, napisali, rany się goją zatem zgodnie za namową kilku forumowiczów udostępniam relację z wydarzeń z 21 stycznia na Babiej Górze, przede wszystkim ku przestrodze ... czytaj dalej "

   
Mniej więcej w ten sposób sam zaczynałem zimową przygodę z Tatrami i nadal uważam że jestem na samym początku drogi do celów ambitnych. Dla niektórych zaś uchodzę za osobę z jakimś już doświadczeniem. Pozwalam więc sobie czasem, zabrać ze sobą w góry osoby z tematem w różnym stopniu zaznajomione. W pewnym sensie biorąc na siebie odpowiedzialność nie zawaham się zarządzić odwrotu w pozornie banalnym miejscu, jeśli tylko coś mi się nie spodoba. Góry nie uciekną, będą w tym samym miejscu za tydzień, rok czy wieki, to gdzie my będziemy, zależy od nas. Generalnie spotykam się z wieloma wątpliwościami i zawsze powtórzę żeby z jednej strony gór nie demonizować a z drugiej spakować do plecaka zapas rozsądku, tego akurat zabraknąć na szlaku nie może.

------------------------------------------------

     Przydługi to wstęp, ale wobec tragicznych wydarzeń dni ostatnich, zastanawiam się na ile rozsądne było nasze ostatnie wyjście na Kozi Wierch. W mojej ocenie bardzo bezpieczne, a w ocenie innych ...?
     Lawinowa jedynka, czyli niski stopień i dość bezpieczne warunki (w Tatrach zimą nie oznacza się niższego stopnia). Z przeprowadzonego rozeznania wynikało że na szlakach występuje duże oblodzenie więc raki nie tyle zalecane co wręcz niezbędne. Plan nasz rozsądnie zakładał tylko dojście do Doliny Pięciu Stawów Polskich i ewentualne, zależne od napotkanych warunków podejście gdzieś wyżej. Oczywiście niepewny tego co spotkamy na górze zbytnio się nie nastawiałem na konkretny cel. W przypadku sprzyjającej aury rozważałem Szpiglasową Przełęcz lub właśnie Kozi Wierch i między innymi dlatego start zaplanowaliśmy na bardzo wczesną porę, co nawet przy niezbyt szybkim tempie daje dużo czasu na wędrówkę.
     Zgodnie z zapowiedziami problematyczne okazało się już dojście do schroniska w D5S. Nieco powyżej Wodogrzmotów Mickiewicza wędrówkę utrudniały spore, oblodzone, bardzo śliskie odcinki szlaku.  Normalne lodowisko, po którym łatwiej by było poruszać się w łyżwach niż butach. Bez wysokości, bez przepaści, bez ekspozycji. Czy niebezpiecznie? Nogę pewnie skręcić można ale też nie przesadzajmy, w mieście, pod blokiem, w drodze do pracy, jak jest ślisko też można i jakoś nikogo to nie dziwi że tam idziemy. Zatem uważam że było bezpiecznie, oczywiście jeśli ktoś posiadał raki (od razu zaznaczę że różnego rodzaju gumowe nakładki z kolcami kiepsko się w takich warunkach spisują). Dość paradoksalnie im wyżej tym łatwiej. W zimowych warunkach dochodząc do rozwidlenia szlaków Rzeżuchy wybiera się szlak czarny, omijając Siklawę, my zaś chcąc zobaczyć wodospad poszliśmy w jego właśnie stronę i jak się okazało wcale trudniej nie było. Naprawdę spokojne łażenie, bez cienia wątpliwości czy lęku.











     Docierając już do doliny, napawając się otaczającymi nas widokami idziemy do schroniska. Zaskakuje niesamowity spokój, rzadko odczuwalny w tym miejscu. Pierwsze osoby spotkane w dniu dzisiejszym to te kilkanaście tu nocujących, jedzących właśnie śniadanie. Mając spory zapas czasu i my przysiadamy by napić się herbaty. Cel założony już w zasadzie zrealizowaliśmy, zastanowienie co robimy dalej?
     Ewelina, moja dzisiejsza towarzyszka właśnie zalicza swój zimowy debiut i nie ukrywa swych obaw, nakręconych zresztą przez znajomych czy też media. To wczoraj ze skutkiem śmiertelnym, ze Świnicy spadła jedna osoba co w jakiś sposób potęguje wątpliwości. Ja takowych nie mam i koniec końców stawiamy na Kozi Wierch. Nawet zbytnio nie ma co opisywać samego podejścia, krecha w górę to wszystko co nas tu czeka. Nieco zmrożony śnieg dobrze trzyma a jedyne problemy to braki kondycyjne. Po drodze krótkie objaśnienie obsługi czekana, demonstracja jak go używać i spokojnie krok po kroku zdobywamy wysokość. Dość niski pułap chmur nie pozwala zbytnio podziwiać widoków, ale liczę że może na szczycie choć na moment się przejaśni, tym bardziej że chwilami kawałek błękitu się przed nami pojawia. Po dotarciu do grani proszę o wyjątkowo rozważne stawianie kroków, tak by uniknąć jakiegokolwiek potknięcia, które w tym miejscu może skutkować poważnymi konsekwencjami. Raptem parę metrów do przejścia, ale ostrożności nigdy za wiele. Na szczycie jesteśmy chwilę po 12, spokojnie zdążymy zrobić kilka fotek i bez pośpiechu zejść na dół.















     Przed zejściem po raz kolejny ponawiam swą prośbę o wyjątkową ostrożność, wszak gdy pojawia się rozluźnienie wyjątkowo łatwo popełnić jakąś głupotę. Takie "schematyczne" ostrzeżenie, przypominające by nie zaprzestać koncentracji. Jednocześnie pokazuję że śniegu bać się nie należy, że w sprzyjających warunkach można go wykorzystać tym bardziej że ten trzyma świetnie i pozwala bardzo sprawnie schodzić, sprawiając przy tym dużo frajdy. Bez najmniejszych problemów, w całkiem przyzwoitym czasie ponownie docieramy do schroniska.





     Dalsze zejście już bez historii. Ślisko, im bliżej asfaltu tym gorzej. Parę osób po drodze udało się minąć i ci bez raków mieli wyraźne problemy z poruszaniem się w takich warunkach, komfortowo z pewnością się nie czuli. Krytykować nie krytykuję, oceniać nie oceniam. Jakoś sobie poradzili i krzywda nikomu się nie stała. Następnym razem będą mądrzejsi.
     Współtowarzyszka swój zimowy debiut, na gorąco, oceniła bardzo dobrze. Stwierdziła że nie było nic trudnego, lęki które miała okazały się niewspółmierne do tego co zobaczyła i przyznała rację że niektórzy demonizują zimową turystykę. Wyjazd zdecydowanie udany, z wnioskami że nie trzeba ograniczać tatrzańskich wycieczek tylko do lata. Zima też jest przyjemna, całkiem odmienna niż lato.

Ewelina - dzięki za towarzystwo.
   

     Kilka dni później pojawiają się informacje o kolejnych śmiertelnych wypadkach w Tatrach, jeden z nich raptem trzy dni później na tym samym Kozim Wierchu. Pogoda od naszego wypadu zbytnio się nie zmieniła, śniegu nie dopadało, chyba nieco bardziej przymroziło. Pewnie lodowa skorupa stała się bardziej niebezpieczna, ale pewności co do tego nie mam. Pojawiły się refleksje i zastanowienie. Czy nie za wiele ryzykowaliśmy, czy może ktoś wyjątkowo dużego miał pecha? Czy idąc na Kozi Wierch i ciągnąć ze sobą "laika" nie wykazałem się zbyt dużą ignorancją? Czy było bezpiecznie? (wg mnie bardzo). Kilka pytań na które sam nie bardzo umiem odpowiedzieć. Na jedno, choć niektórym trudno wytłumaczyć, odpowiedź jest dać bardzo łatwo.

    - Po co?
    - Po to ... (niech fotki pokażą)

























Ps. Zdjęcia zebrane z grubsza po jednej fotce z każdego wypadu, niekoniecznie zimowego. takiego na którym można było liznąć choć trochę śniegu, zdobywając nieco z nim obycia. Były to wypady na wskroś zimowe, ale są i z cieplejszych miesięcy (maj, czerwiec). Nie wszystkie z Tatr, jakieś doświadczenie można złapać nawet wciągając sanki na Szyndzielnię.