piątek, 31 lipca 2015

Pilica - spływ kajakowy

     Prawie równo rok temu przyszło zmierzyć się nam z małym spływem kajakowym na rzece Sztole o czym można poczytać tutaj. Już wtedy, po ogólnym zadowoleniu wszystkich uczestników pojawił się plan by spotkanie takie powtórzyć, nie koniecznie w tym samym miejscu. Właśnie udało się to ostatnio zrealizować, a odbyło się to w na rzece Pilicy, w okolicach Szczekocin. Z ciekawostek dodam tylko że Pilica jest najdłuższym, lewobrzeżnym dopływem Wisły, a jej długość wynosi około 319 km.

     Wspomniany spływ, wg założeń miał być kulminacją całego weekendowego spotkania. Korzystając z zaproszenia, pojawiliśmy się u znajomego na "ranczu" jak sam o nim mówi, już piątkowego wieczora w ilości dość znacznej. Gościć dwadzieścia parę osób to naprawdę wyzwanie i trzeba przyznać że pierwszorzędna sprawa. Gdy młodsi świetnie zajmują się sami sobą, ci starsi mają nieco więcej swobody dla siebie. W takim sielankowo urlopowym nastroju przyszło nam spędzić również całą sobotę i nawet burza nie bardzo mogła zmącić dobre nastroje. Trampolina, hamak, huśtawka, domek na drzewie, mały basen, karaoke, oczko wodne z żabami, ognisko, gitara i wieczorne śpiewy ... cóż więcej trzeba. Chyba tylko mocnej głowy by niedzielnego poranka wstać na umówiony spływ.

     Punktualnie o 9:30 przyjeżdża po nas samochód. Tak wygodnie udało nam się dogadać z OSP w Szczekocinach, która spływ organizuje. Odcinek który nas interesuje to fragment Szczekociny - Przyłęk. Jak można wyczytać na przykład na stronie innego organizatora: 

"Spływ kajakowy rozpoczynamy na ul. Senatorskiej przy pałacu w Szczekocinach, a kończymy przy moście kolejowym w Przyłęku. Po drodze dwa młyny i mały sztuczny próg wymagające przenosek, lecz są one krótkie i łatwe. Rzeka bardzo kręta, malownicza z bogactwem przyrodniczym, jednak należy pamiętać że to jej górny bieg i pokonanie meandrów, oraz powalonych drzew w nurcie wymaga pewnego wysiłku i rozwagi w manewrowaniu kajakiem.
...
     Na tym odcinku prędkość nurtu dochodzi do 0,8 m/s (dość szybki), co przy krętości i licznych przeszkodach powoduje, iż nie jest to spływ dla małych (poniżej 10 lat) dzieci! 
     Dno początkowo piaszczysto-muliste, od połowy powoli zaczyna przeważać piasek, bardzo duża zmienność głębokości od 30 cm do ponad 2 m, nurt wolny od roślinności. Pilica płynie częściowo otwartym terenem z pojedynczymi drzewami/krzewami przy brzegu, jednak w większości w szpalerze drzew, a fragmentami przez las. Geograficznie to pogranicze Niecki Włoszczowskiej (do której Dolina jest zaliczana) i Progu Lelowskiego."

     W związku z takim obrotem sprawy nie decydujemy się na zabranie tych młodszych dzieci, czyli część opiekunów musi zostać na miejscu. Ostatecznie płyniemy tylko na sześć kajaków, może kiedyś uda się w większej liczbie. Według zapewnień do przepłynięcia mamy około 15 km i powinno nam do zająć do 5 godzin. Pogoda taka akurat. Nie za ciepło, nie za zimno, trochę chmur ale na deszcz się nie zanosi, powinno być fajnie.

     To co, startujemy? Kapoki, wybranie kajaków, i wodowanie. Chwilę po 10 już wszyscy siedzimy na swoich miejscach, powoli zmierzając do mety. Początek to uregulowany nurt w granicach miasta, dość szybko pojawia się jednak pierwsza przenoska. 





     Zaraz po niej nastaje spokój, zakłócany jedynie przez nasze liczne wybuchy śmiechu. Po niespełna 40 minutach dopływamy do drugiej z przenosek, umiejscowionych przy starym młynie. Na miejscu okazuje się że nie pełni on już swej tradycyjnej roli i mąki się tu nie produkuje. Koło co prawda się kręci, służy to jednak produkcji energii, której nadwyżka odsprzedawana jest do sieci. Miejsce dość urokliwe z wiejskim klimatem, aż chciało by się posiedzieć dłużej.








     Od tego miejsca Pilica dość mocno meandruje, liczne korzenie uatrakcyjniają spływ, ale też trochę go utrudniają. Czasem trafi się na wypłycenie, by po chwili zatrzymać się na jakimś powalonym drzewie. Ekipa nasza dość wyraźnie się rozciąga. Od dłuższego czasu płyniemy w ustalonym szyku. Pierwszy kajak to dwóch facetów, jeden z nich zna już ten spływ więc ogarnia czoło wycieczki. W środku cztery kajaki ze składem mieszanym damsko-męsko-dziecięcym. Ostatnia ekipa ponownie męska by w razie czego pomóc tym, którzy natrafią na jakieś trudności. Rozwiązanie takie świetnie się sprawdza, zwłaszcza w wypadku nieplanowanej przewrotki, czy trudniejszej przeprawy między drzewami. 






     Po dwóch godzinach od startu robimy dłuższą przerwę na niewielkiej plaży. Wyprzedzają nas tutaj pojedyncze kajaki startujących po nas. Nam nigdzie się nie spieszy. Rozprostowanie kości, toaleta, i można ruszać dalej. 


     Przed nami długi odcinek, mocno pokręconej rzeki. Spływ odbywa się w każdą stronę świata. W jednym momencie słońce mamy na plecach by po chwili świeciło od przodu. Liczne przeszkody zmuszają do częstego manewrowania. Cywilizacja pojawia się na chwilę gdy przepływamy przez przysiółek Suchy Młyn. Kawałek za nim nieco poważniejsza przeszkoda. Zawalone drzewo, skutecznie zastawia możliwość spływu. Prowadząca dwójka robi więc niewielki przekop przez fragment powstałej w tym miejscu plaży tak, że płynący na końcu przeprawiają się tutaj bez wychodzenia z kajaków.






     Do mety zostało już niewiele. Ostatnia z zapowiadanych przenosek znajduje się około 120 metrów przed kolejnym młynem. Nurt w jego pobliżu jest nieco mocniejszy i dlatego omija się go tzw kanałem ulgi poprowadzonym w lewo. Stąd już tylko 10 minut do końca naszego spływu. Meta znajduje się w miejscowości Przyłęk, tuż przy ruinach kolejnego z młynów. My transport umówiony mamy na telefon więc dość szybko podjeżdża po nas auto i w dobrych nastrojach wracamy na gościnne "ranczo" 




     Całość, z wszystkimi przerwami, postojami i przygodami po drodze zajęła nam jakieś 5 godzin. Bardzo trudno nie było, ale faktycznie przy młodszych dzieciach mogły by pojawić się problemy. Doświadczeni w takich wyprawach śmiało mogą próbować, początkującym polecę raczej coś krótszego, choćby wspomnianą na początku Sztołę. Graniczny wiek ustalony na 10 lat też jest dość rozsądny i myślę że tego można się trzymać przy ewentualnym planowaniu wycieczki w to miejsce.

     Podsumowując pragniemy podziękować gospodarzom za gościnę a wszystkim razem za towarzystwo i dobrą zabawę. To co - kiedy powtórka?

EDIT - szybko mnie sprostowano, trochę inna "firma" była odpowiedzialna za nasz spływ. Już poprawiłem. 

     Tradycyjnie link, do ekipy ogarniającej spływ. Jest w czym wybierać więc pewnie każdy znajdzie coś interesującego dla siebie:
OSP Szczekociny
kajakiem po Pilicy (inna z firm działająca w okolicy)









środa, 22 lipca 2015

Beskid Mały - Gibasy

     Tydzień po ostatniej imprezie w Beskidzie Małym po raz kolejny przyszło nam się tam pojawić. Tym razem wizyta związana była z pewną imprezą  zorganizowaną wspólnie przez Piotra i firmę Wranglery.pl

"Czasem życie stawia przeszkody które wydawać by się mogło są nie do przejścia nawet mimo szczerych chęci i ogromnej woli walki. Dlatego ... postanowiliśmy te problemy dosłownie przejechać.
Wspólnie organizujemy imprezę mającą na celu pokazanie piękna gór tym, którzy sami nie mogą tego zrobić. 
Chcemy wywieść na szczyt Gibasy (Beskid Mały) grupę niepełnosprawnych osób i zorganizować im dzień tak by poczuły magię Beskidu."

     Taki cel przyświecał całemu wydarzeniu. Dotarcie na górę ułatwili pasjonaci w swych Wranglerach. Bazą była położona nieopodal szczytu chatka Gibasówka, a zaprzyjaźnieni z wszystkimi ludzie gór zadbali o dodatkowe atrakcje. Było oczywiście ognisko, pokaz ratownictwa górskiego przeprowadzony przez Beskidzką Grupę GOPR, kowboje ze Stajni na Bukowcu i dużo pozytywnej energii. Z zasłyszanych opowieści wiem że najwięcej frajdy sprawiły samochody terenowe i osobiste doświadczenie ich możliwości, niemniej cała impreza przeprowadzona została pierwszorzędnie. Fotek niestety nie mamy żadnych z tej części, zainteresowani znajdą co nieco np pod linkiem wydarzenia - tutaj

-----

      Tyle z grubsza dowiedzieliśmy się o przebiegu. Osobiście nie daliśmy rady dotrzeć na część oficjalną czego oczywiście żałujemy, pojawiliśmy się za to na części mniej oficjalnej. Spodobało się nam ostatnio to i teraz tym chętniej przyjechaliśmy. Zaciekawiło nas klimatyczne miejsce, pozbawione wszelkich znanych na co dzień ułatwień, o którym sam gospodarz Staszek tak pisze:

"Chałupa jest budynkiem gospodarczo - mieszkalnym. W części gospodarczej mieści się drewutnia i podręczny magazynek. Strych jest nie zagospodarowany, ale w porze wiosenno-letniej można tam spać na karimacie. Jest kuchnia z piecem na którym można we własnym zakresie gotować i wysuszyć odzież. Jeden pokój ogrzewa piec kuchenny, drugi pokój piec kominkowy. Jest skromny kącik do mycia. W chacie brak bieżącej wody (wodę przynosi się ze studni), mycie odbywa się w miednicy, ubikacja jest na zewnątrz - warunki mieszkalne są takie, jak na przysiółkach beskidzkich przez ostatni wiek."





     Kolejną, chyba nawet bardziej przyciągającą sprawą była możliwość spotkania się z ludźmi, tymi poznanymi raptem tydzień wcześniej jak i całkiem nowymi. Opcja spotkania rodziców z dzieciakami i pasjonatów górskich wędrówek, możliwość spania pod namiotami oraz wieczorne rozmowy i śpiewy przy ognisku to elementy świetnie dopełniające  całość. W zasadzie każdy weekend możemy tak spędzać. Jest to zupełnie odmienny wypad od tych indywidualnych, najczęściej praktykowanych. Tutaj my mamy więcej luzu, a dzieciaki więcej swobody i od razu jakoś tak przyjemniej się robi. Lenistwo, gonitwy, rozbijanie namiotów, delikatny deszcz, plecenie wianków, jazdy konne, wygłupy ... i wreszcie sen, by raptem za chwilę witać nowy dzień. 











     Poranek wita nas świetną pogodą, którą warto wykorzystać. Część ekipy idzie więc na spacer pozwiedzać tzw Czarne Działy, czyli grupę jaskiń położonych na zboczu Małego Gibasów Gronia (840m n.p.m) a część wybiera ponownie konne przejażdżki. Trzeba też trochę ogarnąć obozowisko, sprzątnąć nieco śmieci, spakować namioty i wreszcie schodzić na dół. 








     Zejście nie oznacza końca wypadu. Dużą ekipą udajemy się jeszcze do Międzybrodzia na mocno zachwalane langosze. Pewnie mnie skrytykują ale jakoś szczególnie mi nie podeszły. Owszem dobre były ale chyba zbyt dużo sobie po nich obiecywałem ;) Lody, pamiątki dla dzieci i ostatnie pożegnania, pora się rozstać. 
     Szkoda nam wracać już do domu. Plan był by skoczyć przy okazji na górę Żar, ale upał skutecznie nas z tego pomysłu wyleczył. W takim wypadku jeszcze na chwilę idziemy posiedzieć nad jeziorem, skąd dość szybko przegania nas deszcz. Wracając już do domu, przystajemy jeszcze na oświęcimskim rynku. Niech dziewczyny pomoczą się w tutejszej fontannie, chociaż one mogą się schłodzić.






     Ocena spotkania może być tylko jedna. Kolejne fajne miejsce, ponownie fajni ludzie i niczego sobie zabawa. Nie pozostaje nic innego jak podziękować wszystkim wspólnie i każdemu z osobna. Piotrkowi i ekipie Wranglery.pl za organizację, Grzegorzowi i Piotrkowi za cierpliwość przy dzieciakach oraz całej reszcie za towarzystwo... dzięki. Czekamy na następny raz.

    Ps. Tak jak ostatnio, jeśli ktoś ma zastrzeżenia co do fotek, zgłaszać obiekcje a coś na to poradzimy.



    Na koniec jak zwykle kilka linków, które w tekście już wystąpiły ale tu są w jednej kupie.
wranglery.pl
GOPR - Grupa Beskidzka
Chatka Gibasówka
Stajnia na Bukowcu