piątek, 3 października 2014

Tatry - Kozia Przełęcz

     Po raz kolejny moje ulubione Tatry. Wyjazd wymyślony raptem trzy dni wcześniej (zapowiadała się pogodna niedziela) a obgadany w sumie dopiero w piątek. Udało się jednak zabrać ze sobą znajomych i na szlaku pojawiliśmy się w składzie trzy osobowym. Wyjazd z domu zaplanowany na 2:00 by odpowiednio wcześnie wyjść w teren. W założeniach do przejścia była następująca trasa:

Palenica Białczańska - Wodogrzmoty Mickiewicza - Rzeżuchy - Siklawa - Tablica S. Bronikowskiego - Kozia Przełęcz (2137 m n.p.m.) - Kozi Wierch (2291 m n.p.m.)- Siklawa - Schronisko PTTK w Dolinie Pięciu Stawów - Rzeżuchy - Wodogrzmoty Mickiewicza - Palenica Białczańska

     Piszę że w założeniach, bo nieco wątpliwości powodowały opady śniegu które się ostatnio w Tatrach pojawiły, a z obserwacji kamer internetowych i panujących temperatur wiadomo było że nie ma co liczyć na jego brak na naszej trasie. W każdym bądź razie, jak by co zawsze można plany zmienić na miejscu.

      Z różnych względów wyjazd nieco nam się opóźnił, jakieś niewielkie potknięcie pojawiło się też po drodze, więc na parkingu pojawiliśmy się nieco później niż zamierzaliśmy. Poranek na miejscu przywitał nas lekkim mrozem. Szybkie rozgrzanie na asfalcie i przed wejściem na zielony szlak zdejmujemy czołówki i pierwszą warstwę ubrania. Podejście do Siklawy mija szybko, tu jak zwykle robimy krótką sesję zdjęciową. Do schroniska wpadniemy wracając, teraz idziemy dalej. Przy odbiciu szlaku na Kozią Przełęcz, już w pełnym słońcu i w towarzystwie bałwana robimy przerwę śniadaniową. Doskonale widać że wyżej wszystko jest pod śniegiem więc pojawia się pytanie jak trudno będzie dalej.








     Zdobywając coraz większą wysokość dogania nas dwójka chłopaków, którzy od tego momentu prowadzą naszą grupę. Śniegu nie jest jakoś bardzo dużo, jednak jest bardzo zmarznięty i na stromszych fragmentach trudno wbić w niego buta. Tempo wyraźnie spada. W żlebie trzeba niemal rąbać stopnie by bezpiecznie dostać się do góry. Jakieś może z pięć metrów przed przełęczą pojawia się niewielka półka skalna, która w obecnych warunkach stanowi przeszkodę nie do przejścia. Po kilku próbach stwierdzamy że chyba coś pomyliliśmy na szlaku i postanawiamy zawrócić. Niestety tracimy wysokość którą zdobyliśmy. Schodząc zauważamy nieco z boku właściwy szlak i miejsce które nas pierwotnie zmyliło. Kamień z wyraźnym oznaczeniem szlaku, który stał w tym miejscu najprawdopodobniej nie powinien tu stać. Najprawdopodobniej oberwał się gdzieś wyżej i tak spadł że zasugerował prowadzącego do takiego wyboru trasy, który wprowadził nas prosto do żlebu. Właściwy szlak jest nieco z prawej i to tam powinniśmy iść. Nie zrażeni niepowodzeniem idziemy znowu pod górę. Okoliczności wspinaczki wzbudzają lekką adrenalinę i po konsultacji, nasza trójka postanawia odpuścić Kozi Wierch. Podejście które w swym najtrudniejszym momencie powinno nam zająć może 20 minut, zabrało nam cztery razy więcej czasu, a nie mamy gwarancji jak będzie wyżej. Następuje zmiana planów i z Koziej Przełęczy schodzimy do Doliny Gąsienicowej. Trochę nam to komplikuje plany powrotne, na szczęście mamy spory zapas czasu. 













Lekki niedosyt w nas pozostał i nie w taki sposób chcieliśmy rozstać się z górami, dlatego schodząc robimy kilka leniwych przerw. Słońce dobrze grzeje i po śnieżno-lodowych przygodach z radością przyjmujemy jego promienie. Siadamy chwilę pod Zmarzłym Stawem, później pod Czarnym Stawem Gąsienicowym oraz pod Murowańcem, gdzie uzupełniamy stracone kalorie. Pozostaje  szybkie zejście do Kuźnic skąd w jakiś sposób musimy dostać się do auta. Spotykamy tu też chłopaków z którymi wcześniej wędrowaliśmy. Oni  trudności większych już nie napotkali i Kozi Wierch zdobyli. No cóż może trzeba było spróbować. Na szczęście góry nigdzie się nie wybierają i pewnie nie raz jeszcze uda się z nimi zmierzyć. 








     Wypad, choć nie do końca zrealizowany zgodnie z planami zaliczam do bardzo udanych. Przyznam  że zaskoczyły mnie trudności i wcześniej nawet nie rozważałem czy zasadne będzie zabranie raków i czekana, a te okazały by się w pewnych fragmentach bardzo przydatne. Cóż, człowiek uczy się całe życie.



Ps 1. Część zdjęć jest autorstwa Piotra B
Ps 2. Dzięki chłopaki za fajny wypad.




3 komentarze:

  1. Ja dziękuję za zabranie i super wyprawę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Łańcuchy i śnieg - nie na moje nerwy:) Piękna wyprawa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otaczające widoki działają niezwykle kojąco na nerwy, więc można nawet nie spostrzec tych łańcuchów ;)

      Usuń