czwartek, 31 marca 2016

Tatry - Czerwone Wierchy

     Krótki wpis z listopadowego wypadu w Tatry. Jakoś tak często udawało mi się ostatnimi miesiącami tam pojawiać, głównie dlatego, że jeżeli się trafiała okazja to nie odmawiałem. Tym razem szybki wypad ze znajomymi których próbuję, myślę z powodzeniem, zarazić pasją górskich wędrówek. Do mnie, jako osoby z jakimś tam doświadczeniem należy w tym wypadku zaplanowanie trasy tak, by wszystkim pasowała. Niejednokrotnie wspominałem iż kieruję się wtedy zasadą, że trudności w górach należy umiejętnie stopniować. Dlatego też wybór padł na nietrudną, aczkolwiek malowniczą trasę przez Czerwone Wierchy.

Gronik (930 m) - Wielka Polana w Dolinie Małej Łąki (1170 m) - Przełęcz Kondracka (1723 m) - Kopa Kondracka (2005 m) - Małołączniak (2096 m) - Krzesanica (2122 m) -  Ciemniak (2096 m) -  Chuda Przełęcz (1850 m) - Wyżnia Kira Miętusia (962 m) - Kiry (927 m)

     Jak to u mnie bywa wyjazd standardowo w nocy, by w miarę wcześnie pojawić się na szlaku. Jednodniowe wypady niejako wymuszają taką taktykę co zupełnie mi nie przeszkadza. Niby do przejścia wg map mamy około 16 kilometrów w jakieś 7 godzin, ale zależnie od warunków różnie z tym bywa. Zimy co prawda jeszcze się nie spodziewaliśmy, ale śnieg już pierwszy w Tatrach się pojawił. Zresztą prognozy na ten dzień, a uściślając poranek nie były zbyt przychylne. Na szczęście miało być bez deszczu.
     Początek bez historii. Ciemno i łatwo, dość powoli by w nieco trudniejszy teren wejść nie używając już czołówek. Świt pokazuje nieco gór, niestety wierzchołki chowa w chmurach. Po cichu łudzę się, że nieco silniejszy, zapowiadany wiatr, skutecznie to rozwieje. Na Kondracką Przełęcz docieramy o 8 rano. Chmury niestety poziom obniżają i wyraźnie czuć dość zimne podmuchy. Mało przyjemne łażenie. bez widoków i w przeszkadzającym wietrze. Gdyby chociaż pojawiały się jakieś trudności techniczne to z pewnością było by ciekawiej, a tak po prostu ... szliśmy. Największą atrakcją był pierwszy, niewielki kawałek śniegu oraz niespodziewanie wychodząca, wprost na nas, niewielka grupa kozic.









     Chwila z nimi, parę fotek i trzeba iść dalej. W takich warunkach odhaczamy kolejno poszczególne szczyty Czerwonych Wierchów. To co jest tu najfajniejsze, czyli widoki zupełnie są nam niedostępne. Nawet stanięcie tuż nad przepaścią nie daje dreszczyku emocji nad czym osobiście ubolewam, bo to głównie o tych walorach myślałem zabierając chłopaków w góry. Nie pozostaje nic innego jak nie załamywać się i wędrować do końca. Skoro chmury nie odpuściły to my też nie odpuszczamy ;)





     To co nie udało się na szczycie, bardzo mocno zaskoczyło w trakcie zejścia. Ni stąd ni zowąd, gdzieś w okolicach Chudej Przełęczy chmury w niespodziewany zupełnie sposób rozstąpiły się na chwilę dając każdemu sygnał do robienia fotek. W ruch poszło wszystko co mieliśmy pod ręką, telefony, aparaty, termosy i nie zjedzone dotychczas kanapki. Szczyty jeszcze pozostawały przykryte ale nawet tak krótka chwila mocno podniosła końcową ocenę wycieczki. Im niżej tym więcej było słońca. Na tyle że pożegnalne piwo wypiliśmy w prawdziwie pięknej, złotej, polskiej jesieni. Po raz kolejny okazało się, że gdyby wyjście opóźnić to na całkiem fajne warunki można by trafić.








     Podsumowując stwierdzę że był to wypad mimo wszystko udany. Cieszy że są chętni na wspólne wyjazdy tak jak cieszy fakt, że dość często w te góry udaje się pojechać. Warunki niestety nie dopisały tym bardziej, że Czerwone Wierchy to jest ten fragment Tatr na który chodzi się głównie ze względu na niesamowite widoki, zwłaszcza jesienią. Nam tym razem nie dane było ich podziwiać, może następnym razem będzie lepiej.

Ps, Dzięki chłopaki za towarzystwo i do następnego.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz