sobota, 6 lutego 2016

Tatry - Świnica

     Utrzymanie regularności na blogu zdecydowanie mnie ostatnio przerasta. Nie to że nie ma o czym pisać, bo jest i to całkiem sporo, ale że czasu na wiele rzeczy za mało to niektóre projekty nieco zaniedbałem. Niestety padło na bloga i lekki nerw na siebie jest że brakuje samodyscypliny. O ile wychodząc w góry mam jej wystarczająco, to do siedzenia przed kompem jakoś mniej mnie ciągnie. W styczniu ani jeden wpis się nie pojawił a plan zakładał (może zbyt ambitnie) jeden na tydzień. Przyszła pora by nieco odgrzebać odkładane na kupkę sprawy?

     Początek października roku ubiegłego, coś nas wzięło na wypad w Tatry. Na mnie w takich wypadkach czasem spada zależnie od grupy, obowiązek dobrania celu wycieczki, zarówno pod względem kondycyjnym jak i ewentualnych trudności związanych z doświadczeniem. W tym towarzystwie padło akurat na Świnicę, jako szczyt którego zdobycie wiąże się z większą ilością wspinaczki łańcuchowej. Doświadczenie to może dostarczyć nieco adrenaliny niewprawionym turystom i z pewnością zaprocentuje w przyszłości, bo gdzieś tego żelastwa trzeba się nauczyć.
     Start zaplanowany jak to zwykle bywa wcześnie rano, tym razem w Kuźnicach, wytyczne takie by w miarę sprawnie przez Halę Gąsienicową i Zawrat dotrzeć na Świnicę, a tam zależnie od chęci i warunków zobaczyć co dalej. Pogoda śledzona od kilku dni zapowiadała się dość przyzwoicie, a zapowiadany halny podnosił nieco poprzeczkę podobnie jak  pierwszy śnieg, który w Tatrach spadł już jakiś czas temu. W zasadzie spadł i zdążył zniknąć, ale wg aktualnych informacji niektóre miejsca były podobno mocno oblodzone. Cóż to dla nas, przecież zawsze można zawrócić. Ostatecznie skończyło się na takim przebiegu wycieczki:

Kuźnice (1010 m n.p.m.) - Schronisko PTTK na Hali Gąsienicowej (1500 m n.p.m.) - Czarny Staw Gąsienicowy (1624 m.n.p.m.) - Zawrat (2159 m n.p.m.) - Świnica (2301 m n.p.m.) - Świnicka Przełęcz (2050 m n.p.m.) - Zielony Staw Gąsienicowy (1672 m n.p.m.) - Dwoiśniak (1608 m n.p.m.) -  Schronisko PTTK na Hali Gąsienicowej (1500 m n.p.m.) - Kuźnice (1010 m n.p.m.)

    Skoro start miał być wczesny to i taki sam był wyjazd. Z auta wyszliśmy oczywiście w dobrych humorach ok 4:30, by po kilkunastu minutach wejść na szlak w Kuźnicach. Jako podejściówkę zdecydowanie wolę żółty szlak przez Dolinę Jaworzynki, który pozwala właściwie się rozgrzać i rozruszać przed dalszym wspinaniem i tak też poszliśmy tym razem. Początek w miarę płasko, potem zdecydowanie stromiej, by wreszcie nieco z górki dojść do Murowańca. Do schroniska mieliśmy nie wchodzić, zerknąć tylko z ciekawości a zostaliśmy na śniadanie. To właśnie lubię we wczesnym łażeniu, że nie trzeba się spieszyć i nigdzie nie ma tłumów (przynajmniej na początku).




     Posileni, około 6:30 ruszamy w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego. Na jego tafli dość wyraźnie widać silne podmuchy wiatru, zwykle spokojny przykuwa dziś swym falowaniem. Przed nami podejście na Zawrat, podobno nieco oblodzone, ale jakoś mam wrażenie że nieco przesadzone są relacje z ostatnich dni, przynajmniej w tym miejscu. Nie powinno być źle, tym bardziej że pogoda wydaje się być lepsza od tej zapowiadanej. Sam jestem ciekaw osobistego odbioru szlaku. bo jakieś trzy miesiące wcześniej szedłem go w zupełnie innej aurze (link).
     Przeczucia okazały się być dobre, bo ślisko zbytnio nie było. Co prawda były osoby ubierające raki, ale niezbędne to one nie były. Swoim tempem, bez pośpiechu idziemy w górę. Da się zauważyć różnice kondycyjne pomiędzy poszczególnymi osobami ale na szczęście czasu mamy dużo. Wiatr wyraźnie odczuwalny, z tej strony nie stanowi większego problemu. Dopiero na samej przełęczy przekonujemy się o jego sile. Oj jest moc. Dobrze że grawitacja działa bo mogło by być ciekawie :)










     Przerwa na przełęczy ze względu na podmuchy ograniczona do minimum. Kilka fotek i idziemy dalej. Na nasze nieszczęście pojawia się więcej chmur i spada widoczność. No cóż, na szczyt wejdziemy, co będzie dalej to się okaże.
     Mleko na wierzchołku nie pozwoliło podziwiać widoków. Symboliczna przerwa na foto i schodzimy. Nieśmiały plan przewidywał dotarcie do Kopy Kondrackiej ale wobec niesprzyjających warunków zejdziemy wcześniej. Wiatr solidnie daje się we znaki. Przez chwilę nawet sprawia to frajdę, ale kilkugodzinne przepychanki z nim na grani to już przesada. Ze Świnickiej przełęczy schodzimy w dół. Wystarczyło parę kroków by wiatr ucichł i diametralnie zmienił się odbiór pogody. Cisza która nastała wydawała się dziwna. Osoby podążające na górę jeszcze nie wiedzą co je czeka. Zaskakuje w tym kontekście kontrast pomiędzy schodzącymi w czapkach i kurtach a podchodzącymi w spodenkach czy koszulkach. My mamy to już za sobą. Do przejścia niby kawałek jeszcze został ale mamy świadomość że to już koniec.
   









     W miarę schodzenia pogoda się poprawia. Chmury ustępują i to co chwilę temu przysłonięte pokazuje się w całej swej okazałości. Nie pierwszy to raz gdy nie trafiamy z godziną. Wyszedłby człowiek ze dwie później to przynajmniej by się naoglądał ;)
     W Murowańcu jesteśmy sporo przed południem. Piękne słońce świetnie się komponuje z napojami regenerującymi. Spieszyć się nie musimy więc na dużym luzie chwilę odpoczywamy. Powrót do Kuźnic przez Boczań dostarcza ostatnich porywistych podmuchów halnego. Próbując fragmentami zbiegać doświadczam osobiście jego niesamowitej siły. Każdy, chwilowy brak kontaktu z podłożem (jak to w biegu bywa) przesuwa mnie o pół metra w bok. To naprawdę jest siła.







     Chwilę po trzynastej docieramy do asfaltu. Zostało kilkanaście minut spaceru do samochodu, przebranie się, oscypkowe zakupy i powrót do domu.
     Wypad bardzo udany. Fajne towarzystwo, całkiem przyzwoita pogoda i nowe doświadczenia. Nawet sześciogodzinny powrót w korkach nie stanowił problemu. Ekipa świetnie ten czas wykorzystała (poza kierowcą) i w dobrych humorach, nieco później niż zamierzaliśmy wróciliśmy do bazy.


Dzięki chłopaki i do następnego.


Ps. Część zdjęć jest autorstwa Kamila W. (thx)







   
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz