sobota, 22 sierpnia 2015

Tatry - Polski Grzebień

     Ostatnimi czasy stale przez bloga przewijają się górskie wypady. Ten też będzie im poświęcony bo jakoś tak wychodzi, że po raz kolejny udało się w nich pojawić. Tym razem padło na Tatry, konkretnie Słowacką ich część i szlak prowadzący z Łysej Polany na Polski Grzebień oraz dalej na Małą Wysoką. 
     Ochota na to konkretnie przejście pojawiła się jakiś czas temu po lekturze jednego z wielu górskich blogów. Z relacji które w sieci można znaleźć kilka wniosków wybija się na pierwszy plan. Z jednej strony szlak jest podobno długi i nudny, z drugiej zaś całkiem ładny i mało uczęszczany. Najlepiej więc będzie gdy przekonam się o tym osobiście. Biorąc pod uwagę termin wyjazdu, czyli szczyt wakacyjny 15 sierpnia, wybór jak najbardziej rozsądny, bo jest szansa uniknąć tłumów pojawiających się wtedy w Tatrach.
     Od słowa do słowa, kompletowanie ekipy nie zaowocowało licznym wyjazdem. Jedni są na urlopach, część ma inne plany a pozostałym akurat coś wypadło. Zainteresowaniem odpowiada Marzena i w składzie mieszanym, bardzo kameralnym ruszamy po przygodę.

Łysa Polana (970 m n.p.m.) - Biela Voda (1015 m n.p.m.) - Poľský Hrebeň (2200 m n.p.m.) - Východná Vysoká (2429 m n.p.m.) - ... i powrót w odwrotnej kolejności.

     Tak przedstawiał się nasz plan. Wyjazd oczywiście w środku nocy, by możliwie najwcześniej zacząć wędrówkę, tym bardziej że pogoda zapowiada się dość burzowa (a jak wiadomo burze występują popołudniu) i dobrze by było nie siedzieć o tej porze gdzieś na grani.
     Na parkingu jesteśmy chwilkę przed czwartą. Przebranie, szybka "rozgrzewka" i możemy iść w swoją stronę. Od razu da się zauważyć, że pomimo wczesnej pory wszyscy idą w kierunku Morskiego Oka, jedynie my obieramy nieco inną drogę. Podejście doliną Białej Wody ma to do siebie że początkowo jest bardzo płaskie i co by nie mówić dość monotonne. W świetle czołówek z pewnością wygląda inaczej, przez co na swój sposób atrakcyjnie. Wraz z wstającym słońcem pojawiają się pierwsze widoki. Niezwykle malowniczo wygląda stąd Nawiesista Turnia (1830 m n.p.m.) która stale gdzieś tam przed nami się pojawia. Przerwę śniadaniową zarządzamy chwilę przed wejściem do lasu. W drodze jesteśmy już blisko 2,5 godziny, a jakoś zupełnie tego nie czuć. Zapowiada się całkiem przyjemny dzień, na pewno bez tak dokuczających ostatnio upałów.
     








     Posileni ruszamy dalej. Niemalże od razu mijamy znajdujące się tutaj niewielkie obozowisko taternickie. Ktoś tam krząta się pod wiatą pewnie szykując się do wyjścia, być może jeszcze się dzisiaj spotkamy. Wąska, zarośnięta ścieżka zaczyna piąć się pod górę i utwierdza nas w przekonaniu że jest to szlak naprawdę mało uczęszczany. Gdzieś z pomiędzy drzew wyłania się próg Kaczej Doliny i spadająca z niego Kacza Siklawa (Hviezdoslavov vodopád). Chętnie byśmy doń skręcili, niestety nie prowadzi tam żadna legalna ścieżka. 



   



     Słońce o tej porze efektownie oświetla otaczające nas szczyty. Bezchmurne niebo zapowiada idealny wypad a całkowity brak ludzi nadaje niesamowitego smaku wędrówce. Z lasu przez piętro kosówki docieramy wreszcie do surowej tatrzańskiej Doliny Litworowej. W takich okolicznościach przyrody nic nie może nas powstrzymać od kolejnej przerwy, a najlepiej nadaje się do tego Zielony Staw. Słońce, cisza, kilka kozic na przeciwległym brzegu i naprawdę nie chce się stąd ruszać.






     Na błogim lenistwie mija nam tutaj dłuższa chwila. Po niemal pięciu godzinach od startu pojawia się pierwsza, napotkana osoba. Chwilę rozmawiamy by w końcu ruszyć dalej. Na niebie da się zauważyć pierwsze chmury, niby nic złego ale w górach różnie z tym bywa. Do przełęczy została jeszcze jakaś godzina wędrówki, tam zobaczymy co dalej.
     Wraz ze zdobywaniem kolejnych metrów pojawia się coraz więcej osób i niestety coraz więcej ciemnych chmur. Na Polskim Grzebieniu (Poľský Hrebeň 2200 m n.p.m.) jesteśmy chwilkę przed 10 i mocno główkujemy co robić dalej. Mała Wysoka (Východná Vysoká 2429 m n.p.m.) wydaje się być tak blisko i strasznie nas kusi, jednak według znaków zdobycie jej z tego miejsca to jeszcze godzina drogi w górę a przecież trzeba jeszcze stamtąd zejść. Pamiątkowe fotki, uśmiechy i decyzja, którą pomagają podjąć pierwsze spadające krople. Tym razem odpuszczamy, przynajmniej jest pretekst by wrócić tu jeszcze kiedyś.










     Po kilku metrach zejścia przekonujemy się że decyzja o odwrocie została podjęta słusznie. Deszcz rozszalał się na dobre, gdzieś w oddali da się usłyszeć pierwsze grzmoty. Wygląda na to że burza idzie w naszą stronę. Na grani było by w tym czasie zdecydowanie niebezpiecznie. W ten to sposób, przemoczeni tak że bardziej się nie da, bez zbytecznych przerw schodzimy na dół. Burza gdzieś krąży po okolicy bo słychać ją z różnych stron. Momentami przestaje padać by za chwilkę zacząć ponownie. Zastanawiają w tym kontekście osoby zmierzające w górę. Cóż, każdy ma swój rozsądek. Później dowiaduję się że w międzyczasie piorun razi turystę na Krywaniu. Niby nie ten rejon, ale ryzyko zawsze jest. Dobrze że odpuściliśmy we właściwym momencie.
     Mokrzy, trochę wyziębieni docieramy do widzianego nad ranem obozowiska. Pod znajdującą się tam wiatą robimy przerwę. Wykręcanie skarpet, ciuchów, niewielki posiłek i idziemy dalej. Padać na szczęście przestało więc w marszu można rozgrzać się na nowo. Przed nami łatwe zejście płaską doliną, wbrew wcześniejszym zapowiedziom wcale nie nudne. Wracając postanawiamy jeszcze wstąpić do Schroniska PTTK w Dolinie Roztoki. Żal tak szybko opuszczać Tatry więc z przyjemnością chwilę tu jeszcze spędzimy, tym bardziej że nawet pojawiło się słońce.










     Podsumowując odniosę się do słów z początku wpisu. Po osobistym sprawdzeniu stwierdzam że szlak ten może jest i długi, w pewnych okolicznościach dla niektórych będzie pewnie nudny ale na pewno warty jest odwiedzenia. Ogromna jego zaleta to autentyczny spokój i bardzo mała ilość osób tu wędrujących. Gdyby nie najbliższe okolice Polskiego Grzebienia, gdzie łączy się kilka szlaków to na całej trasie spotkalibyśmy raptem kilkanaście osób. Przypuszczać mogę że w tym samym czasie przez trasę do Morskiego Oka przewinęło się ich również kilkanaście .... tyle że tysięcy. Trudności technicznych nie ma żadnych, jeden fragment ubezpieczony łańcuchem tak tylko na wszelki wypadek, równie dobrze mogło by go tam nie być. Chcącym wędrować po Tatrach Słowackich przypomnę tylko że warto posiadać odpowiednie ubezpieczenie, bo wszystkie akcje ratownicze są tam ekstra płatne, oraz fakt że Słowacy całkowicie zamykają większość swych szlaków w okresie 1.X. - 15.VI. każdego roku.

-----

Bo poranek cudny bywa czasem złudny
choć pogoda się zmieniła, atmosfera była miła.



Ps. M -  dzięki za towarzystwo







2 komentarze: